Andrzej Turczyński. Fot. Zbigniew Bielecki
Bogumiła Stosuj (Żongołłowicz). Fot. Irena Szcześniak

Przed debiutem. Bogumiły Stosuj wiersze niewielkie

W roku bieżącym nakładem OW „Pobrzeże” ukaże się debiutancki zbiorek wierszy Bogumiły Stosuj – Lato w Surrey. Recenzenci rekomendujący wydawnictwu tomik, wśród których jest i niżej podpisany, zwracali uwagę na delikatną strukturę wierszy, które są poetycką „kroniką miłosnych przypadków”, „swoistą kroniką rozstania”. Oczywiście temat miłości i komplikacji miłosnych nie jest tematem nowym ani szczególnie odkrywczym i od zarania poezji chętnie eksploatowanym. Rzecz jednak nie w podejmowanym przez poetkę temacie, nawet nie w jego wariacjach, a w sposobie wypowiedzi. Jeszcze raz potwierdza się prawda, że w sztuce ważne jest nie to, co przedstawia, lub o czym opowiada, lecz jak opowiada, jak przedstawia jakąś sytuację moralną, fizyczną czy duchową.

Charakterystyczną cechą poezji Bogumiły Stosuj jest daleko, czasami niemal do ryzykanctwa posunięta oszczędność słowa, a co za tym idzie – obrazu. Nie znaczy to, że wskutek tego obraz i jego znaczenia stają się niejasne, rozmyte i przez to nieczytelne jakby. Przeciwnie, jest to poezja w wyrazie i obrazowaniu klarowna i mimo powściągliwości rozedrgana z widocznym trudem tłumioną namiętnością.

Krzysztof Gąsiorowski, jeden z wybitniejszych w Polsce poetów i krytyków poezji, określił wiersze Stosuj, jako „poruszające”. Oznacza to, że autorka posiada ów szczególny próg samowiedzy poetyckiej, lub jakiś stopień poetyckiego w wtajemniczenia, pozwalający obnażać słowem świat ludzkich odczuć, poetycką zaś formą ujawniać tę cząstkę swojej psychiki, które inaczej ujawnić po prostu nie sposób. Wierszy bowiem porusza wówczas, gdy czytelnik odnajduje w nim siebie, gdy niejako utożsamia się z jego wewnętrznym – duchowym i etycznym – przesłaniem.

Wiersze Bogumiły Stosuj nie mają charakteru kreacyjnego, nie stwarzają nowych światów, nie powstają z nicości, lecz rodzą się z przeżytego i doświadczonego. Mówią o udręce ciała i serca dotkniętego miłością, miłością jednostronną, miłością bez ciągu dalszego. Dlatego też wszystkie bez mała wiersze Stosuj nacięte są głęboką rysą tragiczności. Jest ona widoczna zarówno w obrazie, jak i polu znaczeniowym, ale ujawnia ją również forma wiersza lapidarna, pozbawiona komentarza. Wiersz dzieje się od środka tak bardzo, że chciałoby się rzec, iż jego dramat rozgrywa się wewnątrz tych pozbawionych oddechu słów.

Drugą charakterystyczną cechą wierszy Bogumiły Stosuj, wynikającą zresztą z postulatu oszczędności, owego Przybosiowego przesłania: „mniej słów”, jest pewna wstydliwość w okazywaniu swoich osobistych przeżyć, chronienie „sfery prywatności”. Autorka nieustannie próbuje zdystansować się od siebie i swoich uczuć. Oczywiście utrzymanie pełnego dystansu jest niemożliwe. Udaje się jej natomiast – niekiedy – znaleźć wiarygodną uniwersalną wykładnię kształtu ludzkiej miłości.

Warto zauważyć, skoro już wspomnieliśmy o delikatności tych wierszy, o towarzyszącym im uczuciu wstydu i zażenowania wynikającego z faktu, że autorka zdecydowała się ujawnić, poddać osądowi czytelnika tajemnice swojego serca, iż te niewielkie, kilkulinijkowe utwory dalekie są od modnego obecnie eksponowania płci i seksu, daleki od brutalnej ingerencji w kwestie biologii i fizjologii ciała. Wyraźnie widać, że nie terminowała u takich drapieżnych poetek jak Erica Jung czy Sylwia Plath. Osobiście znajduję w tych wierszach podobieństwo do niespełnionej poezji świetnie zapowiadającej się, lecz przedwcześnie zmarłej koszalińskiej poetki Emilii Szczepańskiej, autorki niewielkiego tomiku, ale wielkiej piękności, Ulotność. Szczepańska jest mistrzynią miniatury poetyckiej, poetyckiego znaku. Jakiej klasy poetką okaże się Stosuj, trudno wyrokować. Na dzień dzisiejszy odnotujmy wrażliwość i dar stwarzenia wewnętrznych klimatów. Zapiszmy jeszcze na niezbywalne dobro autorki umiejętność konstruowania w poetyckiej miniaturze dramatu ludzkich serc. Sztuka syntezy, to właśnie sztuka poetycka.

Zbliżenia (słupsk) 1984, nr 8
Andrzej Turczyński


Przeszłość ma rację wtedy i tylko wtedy, gdy sumuje się w Jest
Wspomnienie o Andrzeju Turczyńskim

Nie zamierzam oceniać w tym artykule twórczości Andrzeja Turczyńskiego. Hanna Zaworska zdefiniowała ją jako „literacką odmianą Niagary”, „ogromny wodospad problemów artystycznych, kulturowych, filozoficznych, religioznawczych, historycznych, narodowościowych, egzystencjalnych”. Całość różnorodnego i obfitego dorobku wydała jej się nie do ogarnięcia z braku wystarczających doświadczeń, zainteresowań i ogromnej erudycji. Nazwała pisarza „niesamowitym MAKSYMALISTĄ” .

Poznałam Andrzeja w 1983 roku tuż przed moimi dwudziestymi ósmymi urodzinami. Starszy ode mnie niemal o pokolenie, przyszedł na spotkanie do Szkoły Podstawowej nr 7 w Słupsku, w której uczyłam, a którą również sama kończyłam. Nie pamiętam, kto go zaprosił, ale to co miał do przekazania szóstoklasistom, było dla nich za trudne do zrozumienia. W krótkiej rozmowie po spotkaniu ośmieliłam się przyznać, że próbuję swoich sił w poezji. Zgodził się przeczytać moje wiersze i wydać szczerą opinię.

Był w tym okresie prezesem Oddziału Słupskiego Związku Literatów Polskich (nr leg. 230) i członkiem Rady Wydawniczej Stowarzyszenia Społeczno-Kulturalnego „Pobrzeże”. Ja – absolwentka polonistyki Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Słupsku – po sześciu latach nauczania myślałam o zakończeniu kariery pedagogicznej. Za jego namową przeszłam do „Pobrzeża”, gdzie podjęłam pracę na stanowisku starszego inspektora do spraw organizacji i wydawnictw. Edytorsko zielona nadzorowałam wydanie własnego debiutu książkowego. Tomik liryków zatytułowany Lato w Surrey (pierwotny tytuł Pejzaże do otwarcia) ukazał się rok później. Chciałam jak najlepiej, wyszło jak najgorzej. Nabyte z upływem czasu doświadczenie niewiele zmieniło.

Chyba żadna z moich jedenastu książek nie jest wolna od błędów własnych, ale i cudzych. Ubolewam nad jednymi i drugimi.

W recenzji, która ukazała się w słupskim tygodniku Zbliżenia Andrzej napisał:

(...) odnotujmy wrażliwość i dar stwarzania wewnętrznych klimatów. Zapiszmy jeszcze na niezbywalne dobro autorki umiejętność konstruowania w poetyckiej miniaturze dramatu ludzkich serc.

Jednym z moich ulubionych przedmiotów na studiach była poetyka z elementami teorii literatury. Cenię wiedzę zdobytą z podręczników Bożeny Chrząstowskiej i Seweryny Wysłouch oraz Michała Głowińskiego, Aleksandry Okopień-Sławińskiej i Janusza Sławińskiego. Wiele wyniosłam z zajęć z teorii literatury i analizy dzieła literackiego, prowadzonych przez Małgorzatę Czermińską, na Podyplomowym Studium Filologii Polskiej Instytutu Filologii Polskiej Uniwersytetu Gdańskiego.

To po tych zajęciach Andrzej, który raz i drugi wybrał się ze mną do Gdańska Oliwy, zaciągnął mnie w głąb poezji Sylvii Plath. Na stronie tytułowej jej Wierszy wybranych (polsko-angielskiej edycji z 1975 roku) napisał ołówkiem: „Uprawia swoistą pornografię, bowiem pornografią nie jest co nagie (choćby wulgarne), lecz co zasłonięte niezupełnie – kusi”.

Dwa spojrzenia na prosektorium mają więcej objaśnień. Dogłębna analiza tego utworu zaowocowała wierszem *** (W prosektorium Sylwii Plath), który wszedł do pierwszego tomu mojego tryptyku o śmierci. „Śmiertelny akcent” moich utworów wziął swój początek z dyskursów z Andrzejem, którego zainteresowania koncentrowały się w dużej mierze na problemie śmierci, na co zwrócił uwagę Mirosław Lalak omawiając jego powieść Wypłuczysko (1977).

Ostatni wpis Andrzeja w Wierszach wybranych liczących 190 stron – jego uwagi i komentarze ciągną się przez cały zbiór – brzmi następująco: „Sylvia Plath nie jest poetką naturalną, jej poezja omija rzeczy i sięga w głębię rozpoznań archetypicznych. Jest poetką KULTURY I CYWILIZACJI śródziemnomorskiej, istnieje w micie i mitologii śródziemnomorza, niekiedy rozbudowana o kulturę, mit i mitologię germańską”. Po tym wpisie następuje wykaz lektur, które powinnam przeczytać: Jung, Adler, Eliade, Fromm i Pavlović.

To Andrzej był tym, który nakłaniał mnie do prowadzenia dziennika z podróży do Anglii, tym, który przypominał: Partir, c’est mourir un peu (co zrozumiałam dopiero na emigracji, którą notuję od trzydziestu lat) i tym, który podsycał moje ambicje zrobienia doktoratu. Chciał, abym zajęła się twórczością Leopolda Buczkowskiego. Kupiłam Czarny potok i Dorycki krużganek i zabrałam się do czytania, aby stwierdzić, że nie po drodze mi z Buczkowskim.

To Andrzej, który wyposażył mnie w Myśli Pascala, pisał do Londynu: Twój spokój, dobroć, uważna rozwaga, cierpliwość i talent są tym niezbywalnym dobrem, które chroń jak źrenicy oka przed pożarem świata. Pamiętaj – że dał Ci Los – po wielu utrapieniach – doświadczenie radości. Tedy nie kalecz sobie nosa o trotuar. Chodź po ziemi – Serce – ale z głową w chmurach.

Dzielił się pomysłami: Przyszło mi teraz do głowy, że byłoby dobrze, gdybyś będąc tam, poczuła tchnienie Euterpe i przywiozła bodaj garsteczkę nowych wierszy – może znajdziesz […] znów zielony kamyk poezji: malachit lub seledyn. Oczywiście nie naciskam, bo Pegaz ma po to dane skrzydła, by latał, kiedy mu przyjdzie ochota, lecz piszę wyraźnie: dobrze byłoby. Mój drugi tom poezji ukazał się dopiero po ośmiu latach.

Emigracja do Australii uprzytomniła mi to wszystko. Dziennik „życia na nowo” dawno przekroczył półtora tysięcy stron. Zamiast Leopolda Buczkowskiego na warsztat twórczy wzięłam Andrzeja Chciuka, który po drugiej wojnie światowej osiadł w Melbourne, gdzie i ja mieszkam. W 1991 roku w Wydawnictwie Literackim w Krakowie ukazała się jego biografia mojego pióra, a w 2003 roku uzyskałam tytuł doktora filozofii z zakresu slawistyki na Macquarie University w Sydney.

Moja „znajomość” z Andrzejem Turczyńskim przypadła na lata 1983–1984. Zaświadczają o niej listy pisane trochę pryncypialnym, acz pięknym, stylem i brulion odręcznych wierszy z prawem publikacji. W nim strofa:

W tobie są wszystkie kobiety świata
kochanki pospieszne i dziewczyny roku
w tobie jest moja młodość i wiek siwiejący.

13. (piątek) 01.84

A także te:

Jeszcze miesiąc, tydzień, jeden dzień
Trzaśnie z bicza sekunda życia
I rozdzieli nas światło lub dzień
I ustanie serc wspólne bicie

Co przeżyte zatrzaśnie kamień
Pośród tłumu siebie nie poznamy
Nic nie było więc nic nie ocali
Czas biegnący papier oraz pamięć.

25.02.84

Wiadomość o Jego śmierci 15 listopada 2020 roku dotarła na antypody lotem błyskawicy – dobrodziejstwo i przekleństwo Internetu – ogromnie zasmucając. Nabrały znaczenia słowa z listu sprzed trzydziestu sześciu lat: Przeszłość ma rację wtedy i tylko wtedy, gdy sumuje się w Jest. Mój najnowszy nabytek to książka Heathera Clarka Red Comet. The Short Life and Blazing Art. Of Sylvia Plath (2020).

Do zobaczenia, t. II, red. D Błaszak, A.M. Mickiewicz, Londyn-Orlando 2021

Andrzej Turczyński (1938–2020), poeta, prozaik, eseista, dramaturg i tłumacz. Urodził się w 1938 roku w Lublinie w kresowej rodzinie o długich tradycjach artystycznych. Dzieciństwo spędził w Turczynówku. W czasie wojny wywieziony został z matką i siostrą do Kazachstanu. Po wojnie uczęszczał do rosyjskiej szkoły w Moskwie. Do Polski powrócił w 1948 roku. Studiował polonistykę i filozofię. Związany ze Słupskiem, gdzie zaczęła się jego kariera literacka przez trzy dekady i Koszalinem, gdzie spędził ostatnie lata życia. Zmarł w Szczecinie. Miał 82 lata.

Debiutował tomem poezji Źdźbło morza w 1971 roku. Formalnym debiutem w prozie było Wypłuczysko, które ukazało się w 1977 roku. Wydał około 40 tomów prozy i poezji m.in. Dialogi z lisem (1983), Krzyż pokutny (1984), Ślepy ptak ruin (1985), Skorpion na nowiu (1988), Chłopiec na czerwonym koniu (1991), Rzeki popiołu (1995), Spalone ogrody rozkoszy, (1988), Znużenie (2000), Święto ikony (2002), Latopis. Powieść doroczna (2007), Ten szalony pan Puszkin (2008), Szron (2010), Miniatura z gazelą (2012), Kuglarnia (2018).

Laureat wielu nagród m.in. Nagrody Głównej w Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim im. Jana Śpiewaka (1970), Fundacji Kultury (1994), Nagrody Specjalnej Ministra Kultury (2005). W 2001 r. powieść Znużenie była nominowana do Nagrody Nike, a autor do Paszportu Polityki.


© Bogumiła Żongołłowicz